Dziś pojechałam do Mojego Innego Miasta. Miasta, w którym spędziłam 12 lat. Miasta, którego nie pokochałam bo moja dusza ciągle chciała więcej..
A mimo to poczułam spokój, błogość. Tam byłam młoda, zdrowa, szczęśliwa. Dzieci były małe, takie słodkie...tam był spokój, inny świat. I takie dziwne uczucie- że coś się skończyło, coś minęło, nie wróci. Przemijanie. Wiem wiem... teraz też są dzieci sporo większe ale nadal kochane, też jestem jeszcze młoda...(zmiana punktu odniesienia) tylko zdrowa nie jestem. Niby jestem?
Czy Wy też tak macie, że ustalacie ile jeszcze pomarudzicie na tym padole?rok, dwa... do 1-szej komunii dziecka, do ślubu córki, do studiów syna... To straszne, ze nagle wyznaczamy ramy, granice, limity, dystanse...
No a Moje Inne Miasto odwiedzałam nie turystycznie..niestety. Byłam pożegnać Żonę Dobrego Człowieka. I choć lat dożyła wielu.. to zawsze żal.. Gdy składano trumnę przeleciał bocian.. Duszę zabrał?? Gdzie??? Pięknie leciał...
......
Młody został u przyjaciela z Innego Miasta. Aż dziw że taka przyjaźń z czasów mocno wczesnoszkolnych trwa mimo odległości.
Młoda wybyła do przyszłego.
Sierściuch został. Rządzimy we trójkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz