...A w zasadzie oczekiwanie na niego.
Poranna pobudka, 6.20 wyjazd do Miasta Życia. A koreczki już na rodzimej ziemi i to niemałe. Udało nam się dotrzeć o 8.30. No i zaczynamy. Oddajemy krewkę
-Czy założyć Pani od razu wenflon?
-Oczywiście! Po co mam być znowu kłuta? Ale marzenie ściętej głowy.... Żyłka pękła, został wylew nie wenflon.
Potem EKG. Kolejka.Ale półtoragodzinne oczekiwanie okazuje się niczym w porównaniu z tym co jeszcze przede mną. Kolejka do lekarza. Numerek 38. Na kartce mam napisane że chemia na godz. 12.00 a o 12-ej jeszcze połowa numerków nawet nie weszła. Wchodzę, pytam o co tu chodzi?
-Będą Panią wołać. Więc siadam potulnie pod gabinetem. Duszno, głowa zaczyna boleć, ale czekam, bo..maja wołać
I tak doczekałam końca kolejki. No ale nie było najgorzej, byłam przedostatnia.
Lekarz zwięźle co i jak, że skutki, że włoski i żeby się nie martwić. Dostaję kwit na następna chemię- he- dokładnie na swoje 40 urodziny. Gdy mu mówię o ważnosci tej daty chce ją zmienić, ja jednak stwierdzam twardo
-Panie Doktorze, jak tu sobie nie dać w żyłkę na czterdziestkę?!
Wybijam go trochę ze schematu rozmowy i rozśmieszam. Dobrze,że inni się śmieją. Poza tym w prezencie recepta na nową fryzurkę.
No i..kolejna kolejka po życiodajny płyn. I kolejne podejścia do znalezienia żyły. Wyglądam jak po wojnie. Pokłuta.
Sam wlew zaczyna się o 17ej. Trwa 40 minut. Biały- jakaś reakcja w nosie, gardle. Czerwony- wysypka i pieczenie ręki. Ale koniec. Jest ok. Ruszamy do domu. Marzenie o spacerze po całym dniu spędzonym w szpitalu. Marzenie pryska gdy podjeżdżamy pod dom- robi mi się gorąco, więc nie ryzykuję tylko pędzę na kąpiel. Udaje mi się obejrzeć o 20 jeden serial, drugi tylko do połowy. Coś słabość mnie nachodzi.
W nocy na szczęście tylko jedno spotkanie z koleżanką miską. Uff. Potem słabość, mdłości i ból głowy no ale do tego zahartowały mnie już migreny.
Dziś, na 3 dzień, wróciłam do świata. Spędziłam dzionek poza sypialnią. Szaleństwo.
I znów przyjaciele nie zawiedli. Byli ze mną na wlewie- he w końcu to impreza ostatkowa była i byli po imprezie, gdy byłam na kacu. Łatwiej się tak żyje.
Małżonek zasłużył na order cierpliwości. Nie dość ze spędził ze mną cały dzionek to nawet babski serial chyba po raz pierwszy razem obejrzał. Gdy zobaczył zwiastun drugiego zmył się. To już był szczyt możliwości, ale i tak był dzielny.
Dobrze, ze synek miał ferie, dbał dzielnie bym miał co pić i jeść no i dbał bym nie zapomniała o tych czynnościach.
A teraz...mhm... trza żyć pełną piersią. Tylko że cosik pod paszką mnie niepokoi :(Może sobie pójdzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz